wtorek, 27 września 2016

Rozdział II

John

    Nigdy nie bał się ognia. Jako dziecko bawił się zapałkami, choć jego rodzice byli tym przerażeni, wpatrywał się w płomienie w kominku czy chodził z tatą rozpalać ognisko kiedy mieli przyjechać goście. Do czasu, gdy trzy lata po pogrzebie Isabelle przyjechał do rodzinnego domu, żeby dokończyć formalności konieczne do sprzedania budynku. Postanowił zostać tam przez jedną noc, a następnego ranka wrócić do koszar. Tydzień później miał zostać wysłany do Afganistanu. 
    Obudził go dym, gryzący go w oczy i wdzierający się do płuc. Jeden rzut oka na drzwi pokoju wystarczył, że wiedział już - sprawa była przegrana. Pomarańczowe języki ognia lizały futryny, klamka była rozgrzana do czerwoności. Zwlókł się z łóżka, kaszląc przeraźliwie, czołgając się w kierunku wyjścia, popychając lekko drzwi, a zaraz potem krzycząc z bólu z powodu oparzeń ręki. Wyczołgał się jednak na korytarz, a zimna posadzka choć trochę chłodziła rękę. Przemieszczał się coraz wolniej w stronę drzwi wejściowych, a droga wydawała się mu się coraz... coraz dłuższa. Ostatnim co wtedy pamiętał był trzask i coś mocno uderzyło go w głowę.
    Otworzył oczy, gotowy odeprzeć atak, ale zorientował się, że leży na mokrej trawie, a nachyla się nad nim jakaś kobieta. Kobieta w czerwonym kapturze. Patrzyła się na niego z przerażeniem w oczach, ale gdy zobaczyła, że się ocknął wciągnęła głośno powietrze, naciągnęła kaptur głębiej na ciemne loki i odwróciła się, biegnąc w stronę drzew. Chciał zawołać za nią, ale czuł się okropnie zmęczony, a powieki ciążyły mu niemiłosiernie. Gdy zasypiał miał przed oczami płonący budynek i kobietę w czerwonym płaszczu, która go uratowała.
    Nigdy nie miewał koszmarów. Nawet po wojnie, gdzie widział wiele okropieństw, tragicznych przeżyć i tyle śmierci... Jedynym, co mu się śniło strasznego i po czym budził się zlany potem był właśnie ten pożar. A kobieta w czerwonym kapturze zawsze go zostawiała, śmiejąc mu się w twarz. Isabelle Watson naprawdę miała poczucie humoru. 

xxxxx

   Tej nocy znowu śnił mu się ten sam pożar  - wciąż ten sam. Tyle że tym razem kobieta, w której teraz coraz bardziej wynajdywał rysy twarzy swojej siostry - jedynie kolor włosów się nie zgadzał, cały czas powtarzała: "Tęskniłeś, braciszku?". A on nie mógł odpowiedzieć, że tęsknił, więc ona odeszła. 
    Wstał z łóżka, narzucił się na siebie szlafrok i wyszedł z pokoju z zamiarem skierowania się do łazienki. Rzucił okiem na salon, a widok, który tam zastał sprawił, że parsknął niepohamowanym śmiechem.
    Jego siostra, bez szpilek może półtora metra stała z założonymi rękami pod szafką z kubkami i wymownie patrzyła na Sherlocka, który spokojnie popijał kawę, opierając się o blat. John przyznał, że sam nieraz miewał trudności ze zdjęciem kubka, a co dopiero jego siostra. Już miał zejść i jej pomóc, ale stwierdził, że lepiej poczekać aż rozwinie się sytuacja. Przynajmniej mógł się z czegoś pośmiać.
    Isabelle dalej miała na sobie piżamę składającą się z męskiego t-shirtu i krótkich spodenek, prawie niewidocznych spod długiej koszulki. Włosy miała związane w niedbały kok, oczy podkrążone, a ramiona lekko jej się trzęsły. Jej "łóżko" było nienagannie pościelone. Detektyw ubrany był w białą koszulę bez krawata i ciemną marynarkę, w skrócie to, co miał na sobie wczoraj. Oboje taksowali się spojrzeniami, a na twarzy jego przyjaciele błąkał się złośliwy uśmieszek. W końcu dziewczyna odetchnęła.
    - Czy mógłbyś podać mi kubek? - zapytała iście jadowitym głosem. John pomyślał, że gdyby naprawdę chciała, to zdobyłaby go jakimś sposobem.
    - Ależ oczywiście. - Jego uśmiech się poszerzył. - Mogłaś powiedzieć od razu, zaoszczędziłabyś swój cenny czas. - Sięgnął nad jej głową i zdjął jej niebieski kubek, dotąd nieużywany. - John, pomogłem twojej siostrze, która jest karłem. - Zwrócił się do niego. On już miał coś odpowiedzieć, ale przerwał mu łomot tłuczonego kubka, rzuconego przez jej siostrę cal nad głową Sherlocka, który lekko się odsunął.
    - Isabelle! - krzyknął przerażony John, patrząc na kawałki pod ścianą.
    - Przepraszam - powiedział Holmes bez cienia skruchy. - Miałem przestać obrażać karły.
    Teraz poleciał widelec, a detektyw znów zrobił zgrabny unik, a sztuciec wbił się głęboko w boazerię. Doktor przełknął ślinę, wyobrażając sobie, że mogła trafić w gardło Sherlocka. Bądź w jego gardło.
    - Isabelle! Tutaj nie rzucamy widelcami! - Znowu krzyknął.
    - Od tego służą noże - dodał pouczającym tonem Holmes,ale na szczęście ta broń nie poleciała w powietrze, ponieważ leżała poza zasięgiem rąk panny Watson, która teraz przygryzała lekko wargę.
    - Zawsze wzrost był moim kompleksem. - Wzruszyła ramionami i upiła łyk kawy z kubka Sherlocka, który już miał zaprotestować, gdy nagle twarz dziewczyny wykrzywił grymas.
    - Co. To. Do. Cholery. Jest?
    - Kawa, napój energetyczny z dużą zawartością kofeiny...
    - Jak można pić kawę z cukrem?
    Sherlock wzruszył ramionami, biorąc kubek z rąk kobiety.
    - Rzucasz sztućcami rano dla zabawy, a dziwisz się, że ktoś pije kawę z cukrem?
    Po tej wymianie zdań między jego siostrą a Sherlockiem John znowu parsknął niepohamowanym śmiechem i pomyślał, że jeśli wszystkie dni na Baker Street będą teraz tak wyglądały to będzie zabawnie. Ale zapewne Watson wcześniej skończy się nerwowo opiekując się dwójką całkiem dorosłych dzieci.
Przez chwilę całkiem zapomniał o tym całym burdelu, a był po prostu szczęśliwy. Przez chwilę nie pamiętał, że jego siostra nie żyła, bo teraz, gdy na nią patrzył czuł, że nie mogła być tak po prostu martwa. Nigdy. Teraz był pewien, że po prostu taka śmierć byłaby za głupia jak na Isabelle.

xxxxx
Isabelle

   Założyła ręce na piersiach i oparła się o blat obserwując złośliwy uśmieszek błąkający się na twarzy Holmesa. Na pierwszy rzut oka było widać, że jest rozluźniony i... szczęśliwy, ale zauważyła jego oczy, bez przerwy obserwujące otoczenie, wiecznie czujne. Znała to spojrzenie. 
    Tak naprawdę nie znała tajemnic Sherlocka Holmesa, ale była lepszą aktorką, niż się spodziewał. Skłamała, ale nie była pewna, czy jej uwierzył. Nie ufała mu, to pewne, ale skoro wierzył, że zna nas jakieś jego sekrety to znaczy, że jakieś ma. Chyba, że też grał. Niemniej jednak każdy ma własne tajemnice, a taki człowiek jak Sherlock Holmes powinien ich mieć mnóstwo. Chyba że się pomyliła.
   Czuła lekką fascynację tym,że w końcu natrafiła na kogoś, kogo nie potrafiła rozgryźć. Oczywiście żyła przez te dziesięć lat w ciągłym kontakcie ze starszym Holmesem, ale to nie było to samo. Mycroft zawsze był chodzącą zagadką i już się przyzwyczaiła.
    Patrzyła na jego młodszego brata i coraz mniej była pewna, że jej sekret jest bezpieczny. I co ważniejsze - miał rację, była egoistką, ale naprawdę zależało jej na Johnie, co jednak nie zmieniało faktu, że miał rację. Nie był dla niej najważniejszy. Był... stałym punktem, normalnością, rodziną, kimś, kogo powinna kochać najbardziej na świecie. Ale pewien człowiek jej kiedyś powiedział, że miłość jest przereklamowana i żeby do czegoś dojść, żeby uratować siebie to trzeba wyrzec się wielu rzeczy. Tęskniła za Johnem, bo zawsze kojarzył się jej z domem. Gdzie był jej brat, tam mógł być jej dom.
    Wyrwała się z rozmyślań, gdy usłyszała sygnał. Komórka leżąca na stole zaczęła wibrować, a brunet powolnym ruchem wcisnął zieloną słuchawkę i wręcz od niechcenia przyłożył aparat do ucha. Przez chwilę mówił głos po drugiej stronie.
    - Ach, a więc już mnie potrzebujecie? - prychnął Sherlock, ale jego oczy iskrzyły.  - A może po prostu jesteście zalani po całonocnej imprezie opiewającej moją jakże zacną porażkę?
     Oparł się wygodniej.
    - A więc jednak zabójstwo? Morderca sam się wydał? - powiedział typowo przesłodzonym głosem, udającym zdziwienie. - Oczywiście, że się nie spodziewałem. - Dodał sarkastycznie. - Naprawdę byłem pewny, że się pomyliłem. Tak, Gabe, wierz w to... 
    Przez chwilę słuchał.
   - Jasne, że będę. Daj mi dziesięć minut. - Popatrzył się na Isabelle. - Trzydzieści. Może czterdzieści. Zapewniam cię, że nie uciekną. Jak to mówią: trup nie zając, nie ucieknie. Och, przestań filozofować, Grooge. Nie jesteśmy w cholernym The Walking Dead.
    Rozłączył się, rzucił telefon na blat po czym klasnął w dłonie, uśmiechając się szeroko.
   - Morderstwo. Trzy trupy, zamknięte pomieszczenie, brak pomysłów. 
   - Mógłbyś się tak nie cieszyć... - mruknął John, ale on także był zadowolony. - Wytłumacz mi tylko, dlaczego mielibyśmy czekać pół godziny.
    - Dlaczego jesteś tak niedomyślny? - zapytał Holmes, wznosząc oczy do nieba. - To ty jesteś przecież specjalistą od płci pięknej, nie ja. Ale według moich obserwacji wynika, że przeciętna kobieta potrzebuje na wyszykowanie się około trzydziestu minut, a właśnie tyle podałem Lestrade'owi.
    - Czekaj... Ty sugerujesz, że Isabelle ma iść z nami? - zapytał John z niedowierzaniem. - Przecież...
   - Nie doceniasz mnie, Holmes - powiedziała, mrugając do brata i znikając w łazience. - Góra dwadzieścia minut!

xxxxx

   Po dwudziestu sześciu minutach i trzydziestu trzech sekundach czekania na Isabelle, około trzydziestu nerwowych nawoływaniach Johna i kilku komentarzy Sherlocka w stylu: "No... może zdążymy na Gwiazdkę" kobieta wyszła z łazienki w nowych ubraniach. Holmes nawet na nią nie spojrzał, tylko gdy ledwo ją zauważył zdjął z wieszaka jej czerwony płaszcz i rzucił go przez cały pokój, po czym wyleciał na schody. Isabelle założyła płaszcz, mrucząc pod nosem epitety na temat detektywa, które na pewno nie spodobałyby się jej bratu, który na szczęście też zniknął za drzwiami.  
    Zbiegła na dół, gdzie zastała mężczyzna wsiadających do taksówki. Podbiegła i wcisnęła się na siedzenie pod oknem. Była ściśnięta między wysokim brunetem w czarnym płaszczu, a twardymi drzwiami, które wrzynały jej się w bok. 
    Po około dwudziestu minutach zajechali pod jednorodzinny domek na przedmieściach Londynu. Jednopiętrowy, biały z szarym dachem nie wyróżniał się wśród innych, takich samych budynków na tej ulicy. Jedynie liczne samochody policyjne odznaczały się na tle zielonych, równo uciętych trawników. Żółta taśma okalała dom z czterech stron, a w taksówkę wpatrywała się młoda kobieta z ciemnymi, kręconymi włosami.
   Wysiadła, a Sherlock postanowił wyjść ze strony Johna. Ciemnowłosa podeszła do detektywa z szerokim uśmiechem na twarzy.
   - Ach, Świr już na miejscu. A może powinnam nazywać cię Pan Pomyłka? - Wyszczerzyła lekko zażółcone zęby, a Isabelle stwierdziła, że jest nieco pijana. Sherlock mówił przez telefon o jakiejś imprezie. Widać już czemu Scotland Yard zawsze wzywa Holmesa. Watson uśmiechnęła się sztucznie do kobiety, a ta patrzyła na nią badawczo, ale jej zielone oczy lekko błądziły wokół.
   - Nie dziś, Donovan - prychnął brunet.
   - Nie wystarczyła ci jedna zabaweczka, Świrze? - zapytała go sierżant, jak poznała Isabelle. - Biedna dziewczyna. - Dodała patrząc na nią.
   - Isabelle Watson. - Wyciągnęła rękę do ciemnowłosej.
   - Sally Donovan. Co on ci zrobił? Odurzył? Porwał?
   - Jasne - mruknął z sarkazmem. - Odurzyłem ją mieszanką narkotyków własnej produkcji, porwałem ją i przetrzymuję siostrę Johna na Baker Street do niecnych celów. Możesz mnie skuć, może w końcu czymś zabłyśniesz. Ale teraz wybacz, morderstwo czeka.
    Pośpieszył do środka, przechodząc pod taśmą, Isabelle i John byli tuż za nim. Weszli do środka i przeszli przez hol. Nikt ich nie zatrzymywał, ale pracownicy policji wodzili za nimi wzorkiem, czuła, że najczęściej patrzą na nią. Przyspieszyła kroku, zrównując się z detektywem.
   - I policja pozwala ci tak po prostu przychodzić i rozwiązywać sprawy?
   - Kiedy policja sobie nie radzi, czyli zawsze, wzywają mnie. Ja mam zajęcie, oni mają rozwiązane sprawy. Tak to działa. 
   W końcu doszli do pokoju, gdzie wszystko się wydarzyło. Para, mężczyzna i kobieta leżeli nadzy na łóżku z przestrzelonymi głowami.Inny mężczyzna leżał na podłodze na plecach, a w dłoni ściskał pistolet. Także wyglądało na to, że strzelił sobie w skroń.
    - Pięć minut. - Usłyszała głos siwego mężczyzny w średnim wieku. To musiał być Lestrade. W końcu ją zauważył. - A pani jest...?
   Podeszła do niego i wyciągnęła dłoń.
   - Isabelle Watson, siostra Johna Watsona. Z wykształcenia psycholog kryminalny, była agentka FBI. 
   - Ekhem... Greg Lestrade, inspektor policji Scotland Yard. Bardzo mi... miło. Czy przyjechała pani z misją?
   - Można tak powiedzieć. - Uśmiechnęła się. - Nie jestem tu służbowo, jeśli o to panu chodzi. 
   Zanim zdążył coś powiedzieć odwróciła się i podeszła do mężczyzny leżącego na podłodze. Automatycznie sprawdziła puls, po czym zrobiła profilaktyczne oględziny. Źrenice, paznokcie, szyja...
   - Nie żyje od jakichś dwudziestu czterech godzin - zaczęła. - Strzał w głowę nie był przyczyną śmierci, ponieważ jest za mało krwi. Nie wykrwawił się na śmierć. Widać lekkie otarcia na szyi, przykryte makijażem. Nieudolnie, ktoś chciał żeby ich nie było widać - ciągnęła. - Podejrzewam truciznę z opóźnionym zapłonem. Tykająca bomba. Udusił się własnymi wymiocinami. - Sprawdziła zgięcie łokcia, jak podejrzewała był tam ślad po wkłuciu. - Brał narkotyki, wątpię, że tędy wstrzyknięto truciznę. Oczywiście ktoś mógł mu sprzedać wadliwą działkę. Albo sam się zabił przez przypadek.
   - Otarcia temu przeczą. - Dodał jakiś mężczyzna stojący z boku.
   - Trafna uwaga, Anderson. Rzadko ci się takie zdarzają. - Prychnął Sherlock.
   Wyciągnęła z kieszeni jego telefon, ale przysłuchiwała się monologowi Holmesa na temat tamtej dwójki.. Brak śladów walki, ale nie zostali zabici tutaj.Za mało krwi. Nie zostali także zamordowani nadzy, bo na ubraniach są plamy. Ciuchy leżały pod łóżkiem.
   Telefon nie miał hasła, to znaczy, że mężczyzna żył we względnym bezpieczeństwie. Adam Smith. Około trzydziestu lat. Miał dużo zdjęć, wiele z tymi, którzy zostali zamordowani razem z nim. Spostrzegła podobieństwa pomiędzy nim a kobietą, byli rodzeństwem. Często na zdjęciach także był drugi mężczyzna. Trzymali się razem, we trójkę.
    - Jakieś pomysły? - zapytał Lestrade.
    - Na razie osiem - odpowiedział Sherlock, latając jak burza po pokoju, w czasie gdy John oglądał ciała. - Sześć. Może trzy.
    Ściągnął rękawiczki i okręcił się w koło, mrużąc oczy. Isabelle podała mu telefon i powiedziała wszystkim, czego się dowiedziała, gdy go przeglądała.
    - Treena Smith... Adam Smith... Lucas Unnderweel... Gej - mruczał pod nosem, przeglądając wiadomości.
   - Gej?
   - To oczywiste. - Wciąż nie podnosił wzroku. - Adam Smith to gej i był cóż, zakochany.. - To słowo dziwnie brzmiało w jego ustach. - W swoim najlepszym przyjacielu Lucasie.Wystarczy spojrzeć jak na niego patrzy na zdjęciach, rozszerzone źrenice...
   - Zazdrość? - John spojrzał przez ramię Sherlocka, by spojrzeć na telefon.
   - Zabił swoją siostrę, bo ta była z jego najlepszym przyjacielem, w którym był zakochany? A potem popełnił samobójstwo? To nie ma sensu..
  - Oczywiście, że to nie ma sensu, Anderson. Dobrze ci wychodzi stwierdzanie tego, co oczywiste. Lepiej niż Johnowi.
  W tym czasie blondynka podeszła do szafki nocnej, gdzie leżała książka. Wzięła ją do ręki i przeczytała tytuł: "Zakazane baśnie il legendy, XXw.". Pamiętała ten wolumin - baśnie zakazane przez kościół zaraz po wojnie. Tom wydany tylko w kilku egzemplarzach w Anglii, sama w dzieciństwie miała jeden. Każda bajka w nim miała coś niezgodnego z kościołem - opisy czarów, eliksiry, uroki czy... pary homoseksualne.
   Szybko przekartkowała książkę, szukając pewnej baśni-legendy z elementami historii, którą często czytała z Charlesem gdy była mała, a gdy tata nie patrzył.
   - Bajkowe morderstwo... - wyszeptała, dalej szukając.
   - Isabelle! - krzyknął John.
   - Nie, John! Nie o to chodzi! - Wstała, znajdując w końcu "Pieść o Alysanne". Legendę ze średniowiecza, niby wyjaśniającą Wielką Powódź Paryża*. - Dosłownie bajkowe... Ktoś się inspirował tą baśnią. Słyszeliście cię o "Pieśni o Alysanne"?
   - Bajka o gejach? - zapytał Anderson.
   - Tak, bajka o gejach. Idealnie pasuje do tej sytuacji... - Popatrzyła na stronę zaznaczoną plamą krwi i zmarszczyła brwi. - To...
   Sherlock był przy niej w trzech susach i dosłownie wyrwał jej wolumin z rąk. Po czym znowu okręcił się wokół własnej osi, a  jego oczy się rozszerzyły.
    - To morderstwo, które miało wyglądać jak morderstwo, które miało przypominać samobójstwo. - Popatrzył na Adama Smitha. - Inspirujące się bajką. Piękne.
    - Jesteście siebie warci... - powiedział John, patrząc to na swoja siostrę to na przyjaciela i pokręcił głową.
    - Opowiedz o czym jest baśń - przerwał mu Sherlock, zwracając się do Isabelle.
    - Opowiada o księżniczce Francji Alysanne oraz jej bracie Francisie. Rodzeństwo się kochało, od maleńkości bawili się ze sobą, a od kiedy książę zaprzyjaźnił się z pewnym czarownikiem trzymali się w trójkę. Alysanne odrzucała wszystkich potencjalnych kandydatów na męża, ponieważ zakochała się w najlepszym przyjacielu brata, a on odwzajemnił jej uczucia. Francis ukrywał to, że jest gejem, a także swoje uczucia względem czarownika. Kiedy... cóż, nakrył Alysanne i jego na schadzce wpadł w szał. Zabił, a  tak przynajmniej sądził siostrę i ukochanego. Gdy zorientował się co zrobił z rozpaczy podciął sobie żyły. Legenda mówi, że Alysanne się przebudziła, a gdy zobaczyła martwe dwie osoby, które kochała najbardziej na świecie popadła w obłęd. Została ukoronowana, ale do końca życia była sama, nie urodziła żadnego potomka i dynastia wygasła. A łzy, które wylała Obłąkana Królowa podobno spowodowały Wielką Powódź Paryża.**
    - O Chryste... - wyjąkał John. - Nie dziwię się czemu zakazano opowiadać tę legendę. Brzmi rodem z Mody na Sukces.
    - Królowa Alysanne istniała naprawdę, a jej brat został spalony właśnie za inne "pobudki". Ta wersja jest w miarę prawdziwa, ale Kościół i papież zabronili ją opowiadać.
    Sherlock zmarszczył brwi i złożył dłonie w "piramidkę".
    - Dlaczego mnie wezwałeś, Lestrade?
    Zapadła cisza.
    - Nawet pijany Scotland Yard powinien wyjaśnić tę sprawę. Jestem tu z innego powodu, prawda?
    Inspektor zawahał się, podrapał w tył głowy i odetchnął. Przywołał ręką jakiegoś policjanta, który przyniósł kopertę.Greg podał ją Sherlockowi.
    - Sprawdziliśmy, czy to nie bomba.
    - A więc powinienem zacząć już pisać testament?
    Na kopercie widniało pięknie wykaligrafowane Sherlock Holmes. Detektyw delikatnie i powoli rozciął ją nożykiem, który podał mu Lestrade. Wyjął z niego telefon. Miał różową obudowę. Brunet uważnie podniósł go wyżej, po czym lekko przychylił na obok, popatrzył od spodu...
    - To ten sam? - zapytał John. Isabelle nie wiedziała o co mu chodziło. - Jak ten ze "Studium w różu"?
   - Nie ten sam, ale wyglądający jak tamten.
   Włożył rękę z powrotem do koperty i wyjął karteczkę złożoną na pół. Zmarszczył brwi, gdy przeczytał, co tam jest napisane, a Isabelle w jego oczach dostrzegła zdziwienie i zaniepokojenie. Bez słowa podał jej kartkę, a ona odczytała jej zawartość na głos.
    - Kłamcy zginą.

xxxxx
Sherlock

    - To ostrzeżenie - wyszeptał i poczuł na sobie wzrok wszystkich zebranych w pomieszczeniu.- Pytanie tylko, do kogo skierowane?
    Anderson parsknął.
    - Skoro na kopercie było twoje nazwisko to nawet Scotland Yard się domyśla, do kogo było skierowane.
    - Musiałeś naprawdę dużo wypić, skoro widzisz dwóch lub więcej Holmesów - mruknęła Isabelle, krzyżując ręce na piersiach. - Kłamcy to liczba mnoga.
    Wiedziała, to pewne. Albo przynajmniej się domyślała, ponieważ czuł jej niepokój, a nawet strach. Był wręcz namacalny w tym dusznym pomieszczeniu. Przymknął powieki i przyłożył czubki palców do skroni. Coś było nie tak. I oboje byli w to zamieszani. 
    Czyżby "Pieśń o Alysanne" była metaforą? Metaforą, która głosiła, że on, Isabelle i John zginą? Czyżby to była groźba?
    Uderzył się w policzek i otwarł szeroko oczy.
    - Ktoś ich zamordował tylko po ty, żeby mnie przestraszyć. Bardzo wyrafinowana groźba. Dlaczego wybrał "Pieśń o Alysanne"? Metafora...
    Jego głośne rozmyślania przerwał sygnał przychodzącego sms-a. Każdy z obecnych sięgnął ręką do kieszeni, by sprawdzić czy to do niego, ale Sherlock już wiedział.
   Kliknął na symbol Wiadomości. Jedna nieodebrana. Numer zastrzeżony. 
   - "Gra się rozpoczęła, Sherlocku. I dołączył do niej nowy gracz. Nasza bajka się jeszcze nie skończyła, a jak widać nie każdy kończy długo i szczęśliwie."


xxxxx
Anastasia

   - Zagramy partyjkę? - Miał naprawdę przyjemny, głęboki, chociaż trochę dziwny głos, którego nienawidziła. Było ciemno, a jego twarz skrywał kaptur. - Ostatnią, a po niej dam ci spokój.
    Dziewczyna prawie zaśmiała się na tę propozycję. Posłusznie wstała i wyszła na oświetlony korytarz. Lampy mocno raniły jej nieprzyzwyczajone do światła oczy. Przeszła cały hol i skręciła do pokoju na prawo. Zawsze to był pokój na prawo.
   Chciało jej się płakać, ale wylała już tyle łez, że oczy wciąż miała suche. W dodatku gdy płakała On był niezadowolony. Nie chciała Go ranić. Wtedy był smutny.
   Stanęła przed lustrem i spojrzała na tą dziewczynę, która powtarzała za nią ruchy, ale już dawno nie była Anastasią. Anastasia nie żyje. Została zamordowana. Został tylko Gracz.
   On odsunął szarmancko krzesło, na którym usiadła, wpatrując się pustym wzrokiem w talię kart, równiutko ułożoną z kwiatowym wzorem. Na wierzchu leżała królowa pik.
    - Boisz się?
    Niebezpieczne pytanie. Jego pytania zawsze były niebezpieczne, bo nie znała na nie odpowiedzi.Każda była zła, niedobra, niewłaściwa...
    - W co gramy?- Nie poznawała własnego głosu, był to szept pełen bólu, ale równocześnie obojętny. - Makao czy tysiąc?
    - Nie, laleczko. - Tak, lalka. Tym właśnie była. - Zagrajmy w wojnę. Wojna jest prawdziwa, nie da się w niej oszukiwać, tak jak w prawdziwym życiu.Zwycięzca bierze wszystko. Będziesz grzeczną dziewczynką?
    - Będę.
    Potasował karty, po czym pozwolił jej je rozdać. Jej ręce drżały, ale ułożyła karty na dwie równe stosiki. Wygrała dziewiątką, zbijając jego ósemkę. On zabrał jej waleta. Trafiła na króla. On przebił go asem.
    Gra ciągnęła się, a zegar tykał, tykał, tykał...
    Zostało im tylko pod jednej karcie.
   - Kto teraz wygra, wygrywa wszystko, zrozumiano?
   - Tak.- Zamknęła oczy, wyrzucając przed siebie dziewiątkę karo, przygotowując się na najgorsze. 
   - Wojna - wyszeptał głosem małego dziecka, cieszącego się na wakacje,
   Wzięła kartę ze swojego stosu, nie odwracając jej, po czym natrafiła na króla kier. Uśmiechnęła się w duchu, ale nie ośmieliła się pokazać tego na zewnątrz. On to wyczuwał. Równocześnie położyli karty. Był asem. Zawsze był asem.
    Patrzyła na jego asa pik i coraz bardziej się trzęsła. Przegrała.
    - Czy to nie paradoks, laleczko? As zwycięża króla. Ja jestem asem. Obiecałaś, że nie będziesz się bać. Dlaczego się boisz? Bo będę smutny...
    -N...nie boję się... - Nie mogła pozwolić, by zobaczył, że się boi. Rozgniewałaby Go. 
    - Więc bądź grzeczną dziewczynką i wyciągnij rączkę. 
    W jednej chwili odrzucił stolik do tyłu, a sama zaczęła dobijać się do drzwi, coraz niżej zsuwając się po stali. Wołała i krzyczała, kopała narażając się na siniaki. Wiedziała, że będzie tego żałować.
    Trzask broni. Naciśnięty spust i chłód na jej włosach.
   - Wyciągnij rączkę. - Jego ton nie znosił sprzeciwu.
   Trzęsła się, ale posłusznie odwróciła się na kolanach i podniosła rękę do góry.
   - Byłaś niegrzeczną dziewczynką, laleczko. Za karę utnę ci dwa palce. - Łzy pociekły jej z oczu, gdy zobaczyła ostrze noża. Chciała uciec, ale wiedziała, że stąd nie było ucieczki. Przegrała. To On był asem.
    Zawyła z bólu, a świat zawirował jej przed oczami, gddy uciął jej serdeczny palec. Prawie zemdlała, gdy na podłogę spadł środkowy. Wyła z bólu, zwijając się na podłodze pod jego stopami. Tym była. Robakiem. Graczem. Lalką. Zabawką.
    Znowu usłyszała, że naciska spust, a nagle przed jej oczami pojawiła się nadzieja. Może ją po prostu zabije, okaże łaskę...
   - Mówiłem, że zwycięzca bierze wszystko? - zaczyna, celując w jej czoło.
   - Proszę, zabij mnie... - Te słowo ledwo przeszły jej przez gardło.
   - Ależ ja kocham swoje lalki. - Kucnął przy niej i musnął wargami jej powiekę. Śmierdział miętą. - Nie pozwolę, by stała im się krzywda.
    Gdy odprowadzał ją krwawiącą z powrotem do celi wciąż miała zamknięte oczy i kiwała się do przodu i do tyłu i do przodu i do tyłu....
    Upadła na kolana w ciemność, mocno przytulając się do podłogi.
    - Nie martw się, kochana. Wrócę. Zagramy następną partyjkę.


* i ** - Cała bajka, postacie, historia czy okolicznością są oczywiście wymyślone do potrzeb tego opowiadania.

xxxxxx

No i II rozdział za nami :)
Mam nadzieję, że przypadł Wam do gustu. Nie powiem, mi się całkiem podoba, zwłaszcza ostatnia scena. Miałam ją w głowie od dłuższego czasu i wpadłam na pomysł, by to tutaj ją wpleść.
Co tam u Was?
Ja jestem chora i nie będę chodzić do szkoły do końca tygodnia. Ostre przeziębienie, gardło, kaszel, katar... Nie polecam ;)

Zapraszam bardzo na stronę "Autorka" gdzie możecie zadawać mi pytania!

A co ilości słów - wyszło więcej niż mniej xd

W takim razie żegnam.
~Aryenne


   

6 komentarzy:

  1. "..rzuconego przez jej siostrę cal nad głową Sherlocka.." - jego siostrę, chyba. :D
    "-Słyszeliście cię o "Pieśni o Alysanne"?" - "cię" nie potrzebne
    "i, gddy uciął jej serdeczny palec."
    Hmm, gdzieś coś jeszcze widziałam, ale uciekło mi.
    Ogólnie szczerze powiedziawszy jestem przyzwyczajona do pierwszego wizerunku Holmesa, z książek, a także z pierwszych filmów jakie o nim zostały nakręcone, te czarnobiałe, takie klimatyczne. Czasem się zapominam troszkę, że ten Holmes jest bardziej nowoczesny. xD
    Nie żeby to mi przeszkadzało. :)
    Cóż, co do rozdziału - Fajny początek. Traumatyczne koszmary to coś co lubie. Nie dziwie się, że John miał ten koszmar, który wiązał się z jego siostrą naprawdę. Umysł sam lubi dawać pod czas snu odpowiedzi na różne tajemnicze zagadki, na które wystarczy troszkę inaczej spojrzeć, by dostać wyjaśnienie. Dobrze skonstruowane, muszę przyznać. ^^
    Isabella w kuchni zaś rzucająca kubkiem i widelcem - prawdziwa kobieta. Scena zabawna, póki się samemu nie oberwie jakimś ustrojstwem w głowę. xD
    Końcówka jest przerażająca. Biedna Anastasia przetrzymywana przez psychopate. Brrr, straszne, co on z nią zrobił. Ten gościu jest zapewne też osobą, która zabiła tamtą trójkę, prawda?
    Nie mogę się doczekać dalszego rozdziału. Ten był długaśny, ale bardzo lekko się czytało i szybko.

    Gdzieś Ty się szlajała, że takie przeziębienie złapałaś? ^^ Chociaż pogoda jest teraz strasznie zdradliwa i trzeba uważać. Najgorszy problem jak sie ubrać, zeby było dobrze. Heh.

    Zdrowiej i odpoczywaj :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy czytam Twoje komentarze to mam wielkiego banana na twarzy, serio :D
      Bardzo dziękuję.

      Eh, nigdzie się nie szlajałam xd U nas to epidemia teraz, a że w przyszłym tygodniu wycieczka do Warszawy to trzeba wyzdrowieć.

      Pozdrawiam! :*

      Usuń
    2. Haa, to dobrze. Lubię sprawiać, że ludzie się cieszą ^^

      Uhh, taka pora roku. Niby ciepło, a jednak zimno. Wirusy szaleją :)
      Więc do wyrka, ciepły kocyk, gorące kakao i odpoczywać! :) Szkoda stracić wycieczkę.

      Oj , zdrówka zdrówka, jak najwięcej! :*

      Usuń
  2. Nie będe się rozpisywać co do komentarza.Znalazłam kilka literówek,ale to tylko małe błedy.Podoba mi się ogólnie rozdiał.Doceniam pomysł.Bardzo podoba mi się ostatnia scenka.Czy pseudonim "karł" odgapiłaś z "Gry o tron"?Ty masz ostre przeziębienie?Mi pani doktor powiedziała,że gdybym przyszła do niej dzień później,wysłała by mnie do szpitala na badania i do specjalisty chyba onkologa.Zaopiekujecie się mną na wycieczce.
    ~~Kolorowa~~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poprawka.Jest to lekarz reumatolog.Za dużo filmów związanych z medycyną
      ~~Kolorowa~~

      Usuń
  3. Wybacz, że komentarz z takim poślizgiem. :(
    Rozdział mi się podobał, coraz bardziej intryguje mnie postać siostry Johna. Ale najbardziej podobała mi się ostatnia scena. Takie lubię najbardziej. :D Mroczna, wręcz przerażająca. Mam wrażenie, że ten psychopata może mieć coś wspólnego z tym morderstwem i kopertą.
    Czekam na kolejny rozdział. Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Lydia, Hanche steria