Sherlock
- Pomylił się! Cholera jasna, wielki, nieomylny detektyw Sherlock Holmes się pomylił! - John Watson, powszechnie szanowany doktor medycyny, lekarz wojskowy i żołnierz według adresata swoich krzyków zachowywał się jak po zażyciu ecstasy bądź jakby cierpiał na zespół Touretta. Chociaż rzadko zdarzają się wypadki, gdy objawy choroby ukazują się po piętnastym roku życia, to doktor może być tym jednym przypadkiem na milion, bo jego działanie tak właśnie wygląda. Niespokojne podskakiwanie i szeroki uśmiech od ucha do ucha w drodze ze Scotland Yardu na twarzy Watsona to już niecodzienny widok, a w dodatku cały czas wykrzykiwanie tej samej frazy do ucha wszystkim napotkanym przechodniom, gdzie co drugim słowem było "pomylił się!" to na pewno objaw choroby. Ale, cóż, miał rację.
Sherlock Holmes się pomylił. Cały czas gdy detektyw o tym pomyślał ogarniało go nagłe zniesmaczenie i czuł dziwny posmak w ustach. A, nie, to tylko te ziółka, które dosypała mu Donovan gdy Gavin nie patrzył. Albo Graham, jak mu tam było.
Zrobił aferę na pół Scotland Yardu, że ta kobieta Szara-Ropucha-Umbridge, jak przezwał ją Anderson gdy ją zobaczył została zamordowana, chociaż wszystko wskazywało na samobójstwo. Skąd mógł do cholery wiedzieć, że jest oburęczna? Miał jeszcze jedną możliwość, ale całkowicie usunął ją z pamięci by nie pogrążać się bardziej.
- Na pewno Greg i reszta zrobili balangę pod tytułem Sherlock-Holmes-Się-Pomylił. Poszedłbym, ale jako twój przyjaciel nie mogę zostawić cię, gdy jesteś w dołku.
- Nie jestem w dołku.
- A strzeliłeś drzwiami od gabinetu Lestrade'a, bo lubisz z siebie robić fochniętą nastolatkę? - Stali już pod drzwiami ich mieszkania, a z nieba zaczynało mżyć.
- Nie wszyscy muszą się zachowywać jak ty, John.
Weszli do mieszkania. Sherlock zawołał panią Hudson, ale odpowiedziała mu cisza.
- Wyszła ze swoim nowym chłopakiem, jak mu tam było, Brandon czy tan Brayan. Tak na marginesie wydaje mi się podejrzany.
- Nie wszyscy muszą nazywać się Lucy Kahn i być zbiegłymi złodziejami z Kanady.
John zmarkotniał, gdy przypomniał sobie o swojej ex. Ładna, zgrabna, miła, ale gdy Lestrade zawitał do jej mieszkania, gdy akurat tam był i się przebierał na środku salonu i powiedział, że jest aresztowana wtedy... cóż, nie było mu miło. John Watson naprawdę miał lepsze dni. Dni, gdy inspektor nie widział go nago w mieszkaniu zbiegłej przestępczyni.
- Słuchaj, może skoczę do sklepu, kupię coś mocnego i oboje będziemy świętować? - zaproponował John, chociaż bez takiej radości, jaką pokazywał wcześniej. Holmesowi, chcąc nie chcąc, zrobiło się trochę żal przyjaciela. Był zakochany niczym nastolatek w tej kobiecie, a ona go cały czas oszukiwała. Sherlock także nie mógł znieść myśli, że nie odkrył wcześniej jej przeszłości. Co się z nim ostatnio działo? Pomylił się w sprawie, nie odkrył, że dziewczyna Johna jest złodziejką, nawet Molly ostatnio przestała się nim zachwycać... Detektyw nie mógł znieść myśli, że to, co miał za normalne nagle przestawało takie być.
Nie zauważył, że Watson wyszedł, tylko opadł na fotel, nawet nie zdejmując płaszcza i przymknął oczy. Deszcz łagodnie bębnił o dach mieszkania, a fioletowy parasol należący do Johna dalej stał w przedpokoju, ale jego przyjaciel nie wracał, czyli dotarł do sklepu i pewnie teraz rozmyśla nad doborem idealnego trunku. Sherlock nie mógł przetrawić tego, że normalni ludzie, tacy jak John zajmują się takimi... przyziemnymi rzeczami, zamiast rozmyślać nad tymi naprawdę wartymi uwagi. Sięgnął dłonią po plastry nikotynowe, po czym zaklął, gdy jego dłoń natrafiła na pustkę. Cholerny Watson, znowu je ukrył.
Wstał i podszedł do okna, w celu przeszukania schowka w parapecie, gdy akurat z piskiem opon nadjechała taksówka. Po chwili wysiadła z niej kobieta. Z takiej odległości i przez deszcz mógł zobaczyć tylko, że ma na sobie coś czerwonego. Płaszcz. Skierowała kroki w stronę wejścia do mieszkania, ale po sposobie chodzenia nie wyglądała na klientkę. Nie wahała się, szła pewnym krokiem, naciągając kaptur mocniej na głową, próbując uchronić włosy przed wodą.
Dzwonek zabrzęczał raz, ale Sherlock Holmes nie ruszył się z miejsca. Dzwonek zabrzęczał drugi raz. A potem trzeci. Zanim czwarty sygnał rozniósł się po mieszkaniu, detektyw dowlókł się do drzwi i otworzył je. Na początku rzucił mu się w oczy niski wzrost kobiety, nie mogła mieć więcej niż metr sześćdziesiąt, po czym zwrócił uwagę na znoszony i stary, ale zadbany płaszcz, nieco wymięty, jakby przebył długą drogę. Czarna torba z Pumy, przerzucona przez lewe ramię, nowa, bo przy pasku wisiała jeszcze metka. Kobieta podniosła głowę, a on wyłapywał coraz więcej szczegółów. I poczuł zaniepokojenie. Ona mu się przyglądała. Nie tak, jak normalni ludzie patrzą na innych ludzi, nawet nie tak jak osoby różnej płci patrzą na siebie, ale w sposób, cholera, w jaki on patrzył na ludzi. Taksowała go zielonymi, dużymi oczami, błądząc po jego własnych, niebieskich źrenicach, kościach policzkowych, włosach. Czuł jej wzrok. I Sherlock Holmes poczuł się jak otwarta księga, a nienawidził takiego uczucia.
xxxxx
Isabelle
Mężczyzna, który jej otworzył był wysoki i chudy, oczy miał przeraźliwie niebieskie, a kości policzkowe wręcz nienaturalne. Ubrany w dobrze skrojoną marynarkę i białą koszulę bez krawata, sprawiał wrażenie eleganckiego dżentelmena, ale potargane, czarne loki, podkrążone oczy i znoszone buty już przeczyły tej wizji. Patrzył na nią badawczo, również ją oceniając. Zmarszczył lekko brwi, może nikt inny nie dostrzegł by ich dziwnego ułożenia, ale ona zauważyła. Był... zaniepokojony, chociaż starał się to ukryć. Te same oczy, kolor włosów i uszy, oczywiście wiedziała z kim miała do czynienia. Sherlock Holmes, jedyny detektyw-konsultant na świecie, brat Mycrofta.
- John Watson - powiedziała, nie wiedząc czemu mocno akcentując nazwisko brata. - Szukam Johna Watsona. Czy jest w środku?
- Wyszedł do sklepu. Powinien wrócić za jakieś piętnaście minut, zaraz po tym jak ta ruda kasjerka, która wpadła mu w oko, gdy jeszcze spotykał się ze swoją byłą dziewczyną bardzo powoli skasuje jego zakupy, przy okazji komplementując nowy, a raczej wyprany beżowy sweter. Może również wstąpić do kawiarenki, gdzie zawsze siedzi blondynka popijając mocną, czarną kawę z mlekiem i czytając Wichrowe Wzgórza. John jest romantykiem, więc to go kręci.
Dowiedziała się od Mycrofta, że jego brat potrafi wyrecytować czyjąś biografię tylko patrząc przez kilkadziesiąt sekund, więc nie zdziwił jej wywód Holmesa na temat Johna. W końcu mieszkali razem ile... półtora roku? To szmat czasu.
- W takim razie mogłabym zaczekać na niego w środku? - Mężczyzna otworzył szerzej drzwi, przesunął się i pokazał gestem, żeby weszła do środka. Przed sobą zobaczyła krótki hol, a na końcu niego schody.
- Do góry - mruknął Holmes, bez słowa ją mijając. Podążyła za nim po skrzypiących stopniach, mając przed oczami tylko czarny płaszcz. Na piętrze zobaczyła otwarte drzwi, a za nimi mały salon z kominkiem, kanapą i dwoma fotelami. Na stoliku (dębowy) leżała jakaś rozbita probówka, w powietrzu unosił się nieprzyjemny, siarkowy zapach. Usłyszała, jak Sherlock Holmes zaklął, ale nie zrobił nic, żeby posprzątać szkło. Podszedł tylko do parapetu i otworzył okno na całą szerokość, wpuszczając do środka zimne, jesienne powietrze. Co chwilę jakaś zbłąkana kropelka wlatywała do środka.
Watson usiadła na fotelu, całkowicie nieświadoma tego, że dokładnie kilka minut temu siedział w nim Sherlock Holmes, także nie zdejmując płaszcza. Brunet usiadł na przeciwko niej, cały czas taksując ją wzrokiem.
- Siostra albo kuzynka, ale bardziej skłaniałbym się ku temu pierwszemu. Ten sam kształt oczu, ten sam pieprzyk na lewym policzku w tym samym miejscu i kolor włosów. Nie możesz być Harriet, bo nie jesteś lesbijką ani alkoholiczką, chociaż miałaś styczność z narkotykami. Nie widziałaś Johna bardzo długi czas, w jakiś sposób przestaliście ze sobą rozmawiać. Boisz się waszego spotkania, chociaż starasz się to ukryć, bardzo dobrze, ale i tak potrafiłem to przejrzeć. John jakimś cudem nigdy o tobie nie wspomniał. Wymazał cię z pamięci, zapomniał o tobie albo... pogodził się ze stratą. Pytanie tylko, dlaczego?
- Nie widzę potrzeby, by się panu tłumaczyć, panie Holmes. - Wstała, podchodząc do korkowej tablicy i oglądając zdjęcia jakichś ludzi, miejsc, narysowane strzałki i notatki robione na szybko, ale pisane starannie pismem pochylonym nieco w lewo. - Owszem, zniknęłam na długi okres czasu. - Stanęła przodem do Sherlock i tyłem do drzwi. - Każdy ma własne szkielety w szafie, panie Holmes.
Trzaśnięcie drzwi i ciężki tupot rozniósł się po mieszkaniu. Isabelle nie odwracała się, ale wiedziała, czuła kto wszedł do mieszkania. Zamknęła oczy, wsłuchując się w głos brata.
-... nie uwierzysz, Sherlocku! Mary zgodziła się ze mną umówić! Naprawdę... - Doszedł do drzwi i pewnie ją zauważył. - Klientka? Niech pani usiądzie...
Wciąż nie odwracała się, coraz mocniej i szybciej oddychając. Holmes nie spojrzał nawet na Johna, cały czas wpatrując się w twarz kobiety, szukając czegoś. W końcu Isabelle odetchnęła, zamrugała powiekami, zdjęła kaptur i w tym samym momencie obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni, stając twarzą w twarz z bratem.
- Tęskniłeś za mną, braciszku?
- John Watson - powiedziała, nie wiedząc czemu mocno akcentując nazwisko brata. - Szukam Johna Watsona. Czy jest w środku?
- Wyszedł do sklepu. Powinien wrócić za jakieś piętnaście minut, zaraz po tym jak ta ruda kasjerka, która wpadła mu w oko, gdy jeszcze spotykał się ze swoją byłą dziewczyną bardzo powoli skasuje jego zakupy, przy okazji komplementując nowy, a raczej wyprany beżowy sweter. Może również wstąpić do kawiarenki, gdzie zawsze siedzi blondynka popijając mocną, czarną kawę z mlekiem i czytając Wichrowe Wzgórza. John jest romantykiem, więc to go kręci.
Dowiedziała się od Mycrofta, że jego brat potrafi wyrecytować czyjąś biografię tylko patrząc przez kilkadziesiąt sekund, więc nie zdziwił jej wywód Holmesa na temat Johna. W końcu mieszkali razem ile... półtora roku? To szmat czasu.
- W takim razie mogłabym zaczekać na niego w środku? - Mężczyzna otworzył szerzej drzwi, przesunął się i pokazał gestem, żeby weszła do środka. Przed sobą zobaczyła krótki hol, a na końcu niego schody.
- Do góry - mruknął Holmes, bez słowa ją mijając. Podążyła za nim po skrzypiących stopniach, mając przed oczami tylko czarny płaszcz. Na piętrze zobaczyła otwarte drzwi, a za nimi mały salon z kominkiem, kanapą i dwoma fotelami. Na stoliku (dębowy) leżała jakaś rozbita probówka, w powietrzu unosił się nieprzyjemny, siarkowy zapach. Usłyszała, jak Sherlock Holmes zaklął, ale nie zrobił nic, żeby posprzątać szkło. Podszedł tylko do parapetu i otworzył okno na całą szerokość, wpuszczając do środka zimne, jesienne powietrze. Co chwilę jakaś zbłąkana kropelka wlatywała do środka.
Watson usiadła na fotelu, całkowicie nieświadoma tego, że dokładnie kilka minut temu siedział w nim Sherlock Holmes, także nie zdejmując płaszcza. Brunet usiadł na przeciwko niej, cały czas taksując ją wzrokiem.
- Siostra albo kuzynka, ale bardziej skłaniałbym się ku temu pierwszemu. Ten sam kształt oczu, ten sam pieprzyk na lewym policzku w tym samym miejscu i kolor włosów. Nie możesz być Harriet, bo nie jesteś lesbijką ani alkoholiczką, chociaż miałaś styczność z narkotykami. Nie widziałaś Johna bardzo długi czas, w jakiś sposób przestaliście ze sobą rozmawiać. Boisz się waszego spotkania, chociaż starasz się to ukryć, bardzo dobrze, ale i tak potrafiłem to przejrzeć. John jakimś cudem nigdy o tobie nie wspomniał. Wymazał cię z pamięci, zapomniał o tobie albo... pogodził się ze stratą. Pytanie tylko, dlaczego?
- Nie widzę potrzeby, by się panu tłumaczyć, panie Holmes. - Wstała, podchodząc do korkowej tablicy i oglądając zdjęcia jakichś ludzi, miejsc, narysowane strzałki i notatki robione na szybko, ale pisane starannie pismem pochylonym nieco w lewo. - Owszem, zniknęłam na długi okres czasu. - Stanęła przodem do Sherlock i tyłem do drzwi. - Każdy ma własne szkielety w szafie, panie Holmes.
Trzaśnięcie drzwi i ciężki tupot rozniósł się po mieszkaniu. Isabelle nie odwracała się, ale wiedziała, czuła kto wszedł do mieszkania. Zamknęła oczy, wsłuchując się w głos brata.
-... nie uwierzysz, Sherlocku! Mary zgodziła się ze mną umówić! Naprawdę... - Doszedł do drzwi i pewnie ją zauważył. - Klientka? Niech pani usiądzie...
Wciąż nie odwracała się, coraz mocniej i szybciej oddychając. Holmes nie spojrzał nawet na Johna, cały czas wpatrując się w twarz kobiety, szukając czegoś. W końcu Isabelle odetchnęła, zamrugała powiekami, zdjęła kaptur i w tym samym momencie obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni, stając twarzą w twarz z bratem.
- Tęskniłeś za mną, braciszku?
xxxxx
John
John
John Watson przeżył zniknięcie młodszej siostry, jej śmieć, pożar, z którego ledwie uszedł z życiem i wojnę. Mógł pochwalić się wieloma przeżyciami, jednak nie uznawał tego za powód do chwały. Mocno to przeżył. Naprawdę. John Watson jest wrażliwym człowiekiem. Pogodził się z wieloma rzeczy - pogodził się z tym, że Isabelle nie wróci, że zniknęła na dobre, pogodził się z tym, że nie żyje. Był na jej cholernym pogrzebie.
John Watson wiele zniósł i pewnie wiele jeszcze zniesie. Ale John Watson nie cierpiał być okłamywany.
Na początku nie zarejestrował tego, co oczywiste gdy spojrzał na zielone oczy, blond loki i twarz w kształcie serca swojej siostry. Pomyślał, że to kolejny żart, kłamstwo, mistyfikacja, przedstawienie, gdzie ta kobieta jest tylko aktorką odgrywającą jego siostrę, a kurtyna zaraz opadnie i spektakl się zakończy głuchymi brawami.
Później przyszła pora na poczucie bezsilności. Patrzył na nią, jakby zaraz miała opaść na podłogę bez życia, z wielką dziurą w piersi, a on nie będzie mógł nic zrobić. Jakby nagle wokół miały się pojawiać duchy i próbowały zabrać ją daleko stąd, w górę, tam gdzie powinna być.
Następnie poczuł gniew. Cholerny, ogromny gniew, który spoczywał na dnie jego serca, żeby uwolnić się właśnie teraz, gdy jego modlitwy zostały wysłuchane, gdy jego siostra wróciła zza grobu. Co więcej, nie czuł złości na domniemanego mordercę, tylko właśnie na nią.
Ale zaraz potem przyszła radość. Żyje! Wróciła!
Natychmiast została zastąpiona przez kolejną falę niedowierzania. Patrzył na nią, na jej zmienione rysy twarzy, nieco krótsze włosy, ale wciąż te same zielone oczy, które teraz również wpatrywały się w niego. Czuł, jak zbiera mu się na łzy, ale ona dalej stała bez ruchu, jedynie warga jej lekko zadrżała, tęczówki nieco rozszerzyły, ale nie płakała. Ona nigdy nie płakała.
Z wrażenie prawie usiadł na podłodze, w ostatniej chwili chwytając się oparcia kanapy. Przełknął ślinę, a po jego policzkach popłynęły łzy. Kiedyś jego generał powiedział, że płacz nie jest oznaką słabości, że czyni nas silniejszymi, ale teraz te słowa się nie sprawdzały. Patrzył na nią, na jej wciąż suche oczy i czuł się słaby. Przed nim stała Isabelle Watson. Ale wciąż nie mógł w niej dostrzec swojej siostry.
- John... - Nawet jej głos się zmienił.
- Isabelle? - zdołał tylko wyszeptać, ledwo widząc jej zamazaną sylwetkę przez łzy. - Ty nie żyjesz.
Miał wrażenie, że się zbłaźnił, że Sherlock teraz się z niego śmieje, z jego głupoty. Bo niby jak mogłaby być martwa, skoro teraz przed nim stała?
- Czy wyglądam ci na martwą?
Przypomniał sobie jej bladą twarz, krew, dziwnie powykręcane ręce. I martwe oczy, które teraz błyszczały.
- Ty umarłaś.
- Nie. - Uśmiechnęła się, wyginając usta lekko do góry. - Sprawdzałam, uwierz mi. Czasami sama miałam wrażenie, że jestem martwa.
- T...ty... - jąkał się. - Jak mogłaś?
Powiedział to szeptem, tak że nawet on sam ledwo usłyszał swoje słowa, ale widział, zobaczył, że ona je doskonale zrozumiała.
- Przepraszam, John.- Brzmiało to szczerze, ale doktor nie mógł tego zrozumieć: "przepraszam"? I tyle?
- Znikasz na dziesięć lat, bez słowa, bez znaku życia, ktoś... ktoś leży w twoim grobie, a ty mnie przepraszasz?! - Nawet nie zauważył, kiedy zaczął krzyczeć i wymachiwać rękami. - Kurwa! Wiesz, jacy byliśmy zrozpaczeni!? Ja, Harry... Wiesz, co czuliśmy? Oczywiście, że nie wiesz! Po jaką cholerę to zrobiłaś? - Rzucił talerzem, a ten roztrzaskał się na ścianie na milion kawałeczków. - Dlaczego? - To już wyszeptał, a nieproszone łzy znowu się pojawiły.
- Musiałam, John. Proszę, postaraj się mnie wysłuchać... Obiecuję, że wszystko ci wytłumaczę. - Brzmiała smutno, naprawdę smutno. Watson odetchnął, opuścił ramiona i powoli uspokajał oddech. Podszedł z powrotem do kanapy i usiadł na skraju, pocierając nerwowo dłonie.
- Od czego mam zacząć? - wyszeptała, nie spuszczając go z oczu.
- Sugeruję, że od początku - wtrącił się Sherlock, wciąż siedząc na kanapie w tej samej pozycji. John miał ochotę go uderzyć, chociaż nie... on miał ochotę uderzyć kogokolwiek. Najlepszym wyborem była jego siostra, ale Watson człowiek honorowy - nie bije bezbronnych dziewczyn. Aczkolwiek teraz nie sądził, że była taka bezbronna, ukradkiem spoglądając na nóż w bucie i zarys pistoletu ukrytego pod płaszczem.
- Nie mogę powiedzieć ci wszystkiego, John. Obiecałam niektórym ludziom, że nie wspomnę ani słowem o ich udziale w tej sprawie, chociaż mają w niej kluczową rolę. Pomagali mnie, ukrywali mnie bądź współpracowali ze mną przez te kilka lat.
- Dziesięć. - Przygryzła dolną wargę na jego wtrącenie i splotła palce. - Kto wiedział?
- Tylko ci, co musieli. Ci najpotrzebniejsi.
- Kto? - powtórzył pytanie John, czując jak coraz bardziej opuszcza go spokój.
- Avril, Wren, Jacob...
- Panna z dzieckiem, twój chłopak i narkoman. - Przerwał jej John, coraz mocniej oddychając. - Robi się coraz ciekawiej, Izzy.
Często tak do niej mówił, gdy była mała i teraz powiedział to wręcz automatycznie.
- Charles jest... był szalony. Groził mi. Nienawidził mnie i mamy. Tamtej nocy, gdy zniknęłam, wydarzyło się coś strasznego... - zaczęła, ignorując jego komentarz. - Nie musisz wiedzieć co. Musiałam zniknąć, ponieważ moje życie i życie kogoś dla mnie bardzo ważnego było w niebezpieczeństwie. Bardzo pomogła mi pewna wpływowa osoba z Londynu, która chciała zostać anonimowa. Na początku to miały być tylko dwa lata, po tym czasie miałam wrócić do domu, do ciebie... Ale Charles mnie odnalazł. Dostałam SMS-a, który dosłownie zmienił moje życie. Wybór: albo to ja zginę, albo inni. Ty, Harry, mama... Musiałam to zrobić. Więc przygotowałam ciało, podstawiliśmy je i oficjalnie zostałam martwa. Gdzie byłam przez cały ten czas? Wszędzie. Zwiedziłam cały świat, miałam setki tożsamości i pracowałam głównie jako agentka. Byłam wysyłana na misje, z których miałam nie wrócić, samobójcze wyprawy na wschód czy do Afryki... Robiłam to, co potrafię najlepiej. Udawałam. Kłamałam. - John jej nie przerywał, więc kontynuowała. - Charles odkrył, że żyję dopiero miesiąc temu. Teraz... nie muszę się już nim martwić.
- Zabiłaś go. - Stwierdził Sherlock, układając dłonie w piramidkę.
Isabelle kiwnęła głową, w jej oczach zauważył coś na kształt żalu i nieco... strachu?
- Wystarczyłoby jedno słowo. Tylko jedno słowo, znak, że żyjesz. Nic więcej nie potrzebowałem. - Zamknął oczy, próbując sobie wszystko uporządkować. - Jedno, cholerne słowo.
- Nie mogłam, John. Nie chciałam ryzykować.
- Byłaś tylko szesnastolatką, a ja twoim starszym bratem. To ja powinienem cię chronić, a nie ty mnie.
- Czasami, wiesz... każdy kogoś chroni, nawet nie zdając sobie z tego sprawy - powiedziała. - Mam już dwadzieścia sześć lat, nie szesnaście, ale sądzę, że nie popełniłam wtedy błędu. Zresztą, nie miałam innego wyjścia.
Tym razem jej oczy się zaszkliły, tylko jedna, mała łza spłynęła po jej policzku, ale Johnowi to wystarczyło. Wstała, a on mocno ją przytulił, opierając podbródek na jej włosach. Czuł jej dezorientację, ale w końcu się przełamała i mocno go objęła, wtulając twarz w jego koszulę. Tym razem płakali oboje, bezgłośnie. Stali tak przez około trzydzieści sekund, po czym dziewczyna się wyswobodziła z jego objęć.
- Mogę zostać u ciebie? Dopóki czegoś sobie nie znajdę, będę spała na kanapie, nie przeszkadza mi to...
- Zapytaj panią Hudson, to ona tu rządzi - mruknął Holmes, ale Watson go nie słuchał.
- Jasne, Izzy. Zostań ile chcesz. Nawet do końca życia.
- Nie przesadzajmy - dorzucił Sherlock, znowu niszcząc piękną chwilę spotkania rodzeństwa swoimi wtrąceniami. - Życie to szmat czasu.
xxxx
Isabelle
Umyła się, przebrała w za duży męski t-shirt z logo Nirvany i zielone szorty. Sherlock i John przez ten czas rozłożyli dla niej kanapę i przynieśli namiastkę zestawu pościeli, a raczej zbieraninę różnych rzeczy z ich sypialni. Granatowa poduszka Sherlocka śmierdziała papierosami, fioletowy koc pani Hudson miętą, a prześcieradło Johna nowością. To też położyła się otoczona mnóstwem zapachów. Wcześniej pożegnała się z mężczyznami, powiedzieli sobie standardowe "dobranoc" chociaż jej brat chciał koniecznie usłyszeć wszystkie szczegóły z tych dziesięciu lat. Nie chcesz, John. Serio.
Leżała w prawie zupełnej ciemności, bo jedynym źródłem światła był sierp księżyca za oknem, a sen nie chciał przyjść. Była wyczerpana, nie spała wiele godzin, ale emocje nie pozwalały się jej uspokoić. W końcu zrezygnowała z próby zaśnięcia, wstała i wyszła na balkon, przedtem wyciągając z torby paczkę Marlboro i zapalniczkę. Zapaliła papierosa i mocno się zaciągnęła obserwując w dole światła uliczne, przejeżdżające taksówki czy zbłąkanych przechodniów. Kiedy była młodsza często wyobrażała sobie, że gwiazdy schodzą z nieba w czasie dnia i pomagają ludziom. Nigdy nie wierzyła w Boga, ale w anioły już tak. Wyobrażała sobie je inaczej niż inne dzieci, nie jako skrzydlate istoty z aureolą, ale jako zwykłych ludzi, którzy czasami są prawdziwymi aniołami. Kiedyś w to wierzyła, ale nigdy nie spotkała nikogo takiego. Wciąż jesteśmy stworzeni z chciwości. Przez te dziesięć lat jej najważniejszą dewizą było: Nie rób nic bezinteresownie, Isabelle, bo źle na tym wyjdziesz.
- Palisz, panno Watson? - Tak się zamyśliła, że kompletnie nie usłyszała detektywa, który teraz stanął przy niej i również oparł się o barierkę.
- Nie zadał pan zbyt inteligentnego pytania, panie Holmes - parsknęła i wypuściła obłoczek dymu. - Słyszałam, że jest pan geniuszem, ale na razie się o tym nie przekonałam.
- Twój brat jest całkowicie przeciwny paleniu, więc lepiej je ukryj, panno Watson. Jeszcze nie znalazłem swoich. John może nie jest zbyt mądry, ale wynajduje dobre kryjówki.
- Och - zreflektowała się. - Proszę, panie Holmes. - Podała jednego papierosa brunetowi. Tamten przyjął go z widoczną ulgą, wyglądał jak głodujący na widok jedzenia. Sama nie była tak bardzo uzależniona. Paliła, bo próbowała oczyścić umysł.
- Sherlock, proszę.
- Isabelle.
Zapadła cisza, przerywana od czasu do czasu odgłosami dochodzącymi ze świata niżej, ulicy wypełnionej zgiełkiem. Holmes spojrzał do góry, ale zaraz opuścił wzrok.
- Kłamca rozpozna kłamcę, tak samo jak aktor rozpozna aktora - wyszeptał. Dopiero teraz zwróciła uwagę, że miał na sobie to samo co wcześniej - koszulę i marynarkę.
- Sugerujesz, że kłamię? - Zesztywniała, ale patrzyła wyzywająco.
- Sugeruję - zrobił pauzę na zaciągnięcie się papierosem. - Że jesteś bardzo dobrą kłamczuchą. Nie powiedziałaś dzisiaj nam prawdy, ale też nie skłamałaś. Nie powiedziałaś nam nic. Bardzo wygodnie, panno... Isabelle. Nie dowiedzieliśmy się żadnych szczegółów, chociaż wygadałaś się bardzo. Taki wrażliwy i ufny człowiek jak John się nie połapał, ale ja już tak. Jesteś egoistką i myślisz tylko o sobie, a ta gadka, że chciałaś chronić wszystkich była... dobra, ale nie wystarczająco.
- John się nie zorientował.
- Bo John ci ufa, a ty po prostu wykorzystałaś jego zaufanie. - Wzruszył ramionami. - Pytanie: dlaczego? Chciałaś chronić kogoś, kto jest dla ciebie dużo ważniejszy niż John. Tylko kogo? Nie zginęłabyś dla Johna Watsona i nie próbuj kłamać. Przejrzałem cię.
- Ale nic nie powiesz Johnowi. - Wiedziała to, czuła to. - To będzie nasz sekret?
- Mam nie powiedzieć twojemu bratu, że go okłamałaś?
- Tak - powiedziała to dobitnie. - Nic mu nie powiesz. Wiem kilka rzeczy także o tobie, panie Holmes. Myślisz, że przyjechałabym tu bez żadnych asów w rękawie?
Uśmiechnął się lekko.
- Lubię cię, Isabelle. - Uniósł lekko kąciki ust w górę. - W takim razie ty znasz moje sekrety, ja znam twój i nie będziemy sobie wchodzić w drogę?
- Teraz wydajesz się całkiem inteligenty, panie Holmes.
Kobieta ziewnęła i popatrzyła tęsknie na łóżko.
- Dobranoc, panie Holmes - wyszeptała, wychodząc z balkonu. Brunet jeszcze został, nie odrywając wzroku od ulicy. Isabelle położyła się i niemal natychmiast zasnęła z widokiem wysokiego cienia na tle gwiazd. Ale wciąż nie mogła opuścić jej głowy jedna myśl - była teraz zależna od kogoś. Jej życie zależało od Sherlocka Holmesa i tego, czy przypadkiem nie postanowi puścić pary z ust.
Bardzo proszę o komentarze - w szczególności te z UZASADNIONĄ krytyką :) Wciąż się uczę pisać dobre, a raczej znośne opowiadania i nie mogę się równać nawet z większością autorów polskich blogów. Może kiedyś się poprawię.
xxxxx
Cześć c:
Rozdział wydaje mi się nieco... długi? Obiecuję, że późniejsze będą krótsze i będzie w nich więcej akcji. Ten jest bardziej wprowadzający, ale tak naprawdę nie wyjaśnił nic ;)
Bardzo proszę o komentarze - w szczególności te z UZASADNIONĄ krytyką :) Wciąż się uczę pisać dobre, a raczej znośne opowiadania i nie mogę się równać nawet z większością autorów polskich blogów. Może kiedyś się poprawię.
Bywajcie!
Aryenne
Rozdział naprawdę znośny.Krytyka?Nie podoba mi się,że dał jej swoją poduszkę pachnącą papierosami.Mógł jej dać coś innego.Jak dla mnie okej.
OdpowiedzUsuń~~Kolorowa~~
To był symbol - wiesz, oddaje coś, co ma dla siostry najlepszego przyjaciela. Coś jak wdowi grosz.
UsuńRozumiesz?
~Aryenne
Yes.
Usuń~~Kolorowa~~
"nawet Molly ostatnio przestała się nim zachwycać..."- Can't be true. Coś faktycznie musi być na rzecz. (Tiaa, Molly zawsze jawi mi się jako taki mały szczeniaczek który czeka na poklepanie po łebku przez Sherlocka XD)
OdpowiedzUsuń"- Wyszedł do sklepu. Powinien wrócić za jakieś piętnaście minut, zaraz po tym jak ta ruda [...]" - Wow, Sherly. Spotykasz osobę która wprawia Cię w zaniepokojenie, ale mimo to dajesz jej tyle informacji o swoim najlepszym przyjacielu? Tzn. Rozumiem że on zauważył jej pokrewieństwo z Johnem, ale skoro nie miał pojęcia kto to, wydaje mi się że zamknąłby wypowiedź w jednym, rzeczowym zdaniu. Chyba że minął się z prawdą. Tak czy siak wydaje mi się że jak na niego, to za dużo słów w stosunku do obcej osoby.
" - Sugeruję, że od początku - wtrącił się Sherlock" - tutaj za to Sherlock w punkt. Właśnie tak go w tej scenie widzę. Siedzi z boku, ogląda sytuacje i tylko brakuje mu popcornu w łapkach.
"Wciąż jesteśmy stworzeni z chciwości." - Czyżby Imagine Dragons?
Nawiązanie do fragmentów było, teraz dalsza część.
Jestem pozytywnie zaskoczona bo, szczerze powiedziawszy, prolog mnie zainteresował, ale nie zachwycił. Rozdział wyszedł ciekawy, ma jakiś swój klimat i miło się czytał. Jeśli następne mają być krótsze, to mam nadzieję że nie krótsze niż 3/4 tego.
No, w każdym razie będę czytać dalej.
Jakbym się nie zjawiła po opublikowaniu nowego rozdziału, to pewnie wieść o nim zaginęła w bagnie spamu ze strony kilku blogów które obserwuję, także prosiłabym o info na Porzeczkowy Sorbet :)
Dziękuję za uwagę, pozdrawiam.
Rozdział ciekawy. Widać, że opowiadanie będzie wielowątkowe. :)
OdpowiedzUsuńDługość tego rozdziału była dla mnie w porządku, mam nadzieję, że kolejne nie będą za krótkie, bo jeszcze nie zdążę się wkręcić, a tu będzie koniec.
Isabelle budzi we mnie mieszane uczucia. Szczególnie przez jej egoizm, o którym powiedział Sherlock. Lubię Johna i jego wrażliwość, tym bardziej mi go szkoda, że siostra za którą tęsknił przez 10 lat może wcale nie podzielać jego uczuć. Chociaż... Nie sądzę też, by całkowicie przestało jej zależeć na bracie.
Pozdrawiam i zapraszam do siebie. :)
www.gra-zniwiarza.blogspot.com
"A strzeliłeś drzwiami od gabinetu Lestrade'a, bo lubisz z siebie robić fochniętą nastolatkę? " - kocham xD Tylko przyjaciel przyjaciela potrafi w tak piękny sposób przyjaźnie pojechać.
OdpowiedzUsuńRelacja Holmes - Watson = bezcenna. Czekam po prostu, aż na więcej.
Każdy bohater ma swój charakter, który od początku widać w dialogach, zachowaniach.. to jest świetne.
Zwłaszcza świetnie opisana scena, gdy Izzy spotyka się wreszcie z braciszkiem, wyjaśnia mu wszystko, to kurde jak jej nie uwierzyć?
Ale Holmes nie dał się zwieść! :D
Z niecierpliwością czekam na dalsze rozdziały!
Pozdrawiam, całuje i życzę morza weny :)
Dzięki wielkie <3
UsuńWłaśnie na postaciach chciałabym się w tym opowiadaniu skupić najbardziej - na charakterach, przemianach...
Również pozdrawiam :)
Bedzie nowy rozdzial?^^^
OdpowiedzUsuń